Zalapalismy sie darmowym busem z Jinja do Kampali, wiekszosc pasazerow jechala do znanego hosteli na przedmiesciach Kampali - Red Chili. Ale my z Edem mielismy juz dosyc przebywania w miejscach przygotowanych pood bialych turystow. wiec zostalismy wysadzeni na przedmiesciach, zlapalismy bodaboda(motor) do centrum i po zmroku szukalismy hotelu. To juz moja piata afrykanska stolica, jakos zawsze do nich trafiam po zmroku :)
Ale Kampala jest bardzo bezpieczna. Znalezlismy szybko hotel, w dogodnym miejscu w centrum, w cenie lozek w hostelu... A tak mamy wszedzier blisko, i blisko afryki. A wczoraj wieczorem poszlismy na poniedzialkowy Jam session przy teatrze narodowym. Na poczatku bylo troche nudno, ale okolo 9ej juz sie rozkrecilo i bylo ciekawie. Niestety o 11 impreza sie sklonczyla, Charlie i Matt z ktorymi sie spotkalismy na koncercie wrocili do swojego hostelu a my powoli sunelismy w strone hotelu. Mielismy ochote na jeszcze jedno piwo, po drodze w oddali uslyszelismy muzyke, okazalo sie ze to pub gdzie graja bardzo glosna buzyke i jednoczesnie ogladaja futbol :) Przy piwku odbylismy bardzo mila rozmowe z fanami liverpoolu(wygrywali wlasnie 4:0) i wlascicelem pubu ktory jest rwandyjczykiem. Bardzo udany wieczor. Aha jeszcze jedna wazna rzecz w kampali kupilem 2 bardzo ciekawe(mam nadzieje) ksiazki - Guns, Germs and steel i State of Africa, a Ed kupil sobie Heban kapuscinskiego(oczywiscie po ang.)
Bede mial co czytac nad j. Wiktorii i Buyuni